Obecny czas to Pią 19:19, 18 Kwi 2025 | Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zobacz posty bez odpowiedzi
Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona GłównaForum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna
Użytkownicy Grupy Rejestracja Zaloguj

PRAWDZIWE PRZEZNACZENIE cz. 3
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna » walki między klanami
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
RAZIEL
Administrator
Administrator



Dołączył: 07 Paź 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:14, 27 Paź 2006    Temat postu: PRAWDZIWE PRZEZNACZENIE cz. 3

[link widoczny dla zalogowanych]


Czterech Antycznych leciało z zawrotnš szybko�ciš w stronę skały z trzema Hyldeńskimi magami na szczycie. Szybujšcy w�ród nich Evros Aglondor wymy�lał wła�nie najprzeróżniejsze przezwiska jakimi obdarzy Tirela Sadopha, je�li okaże się, że ci trzej Hyldeni sš nic nie warci. Miał akurat głowę zwróconš w dół, na Las Pięciu Bitew, gdy nagle ujrzał jasnš smugę, wystrzelajšcš spo�ród drzew. Ułamek sekundy pó�niej, zobaczył białš strzałę o czarnopiórym grocie w piersi jednego ze swoich przybocznych. Na chwilę odważył się znów spojrzeć w dół, ale gdy nic nie zobaczył od razu wiedział co się stało.

- To ludzie! � krzyknšł, bo tylko ludzie potrafili tak dobrze maskować się w�ród drzew. � Rozproszcie się!

Ale zanim Tirel zdšżył wykonać jakikolwiek ruch, następne dwie strzały trafiły w bark oraz pier� jego drugiego pomocnika i oba przeszyte ciała zaczęły spadać w dół. Teraz zostali tylko oni dwaj.

W następnej chwili chmara strzał poleciała w ich stronę, ale Evros i Tirel zdšżyli zasłonić się twardš powłokš skrzydeł.

- Zawarli pakt z Hyldenami � szepnšł Sadoph do niego. � Można było to przewidzieć. Ich kasta strzeże tych magów na skale � sš ich ostatniš liniš obrony.

No to teraz już wiedział, czemu Hyldeni nie wznowili po�cigu za nimi po ataku wojowników z VI Skrzydła.

- Niech pan posłucha. � kontynuował Tirel. � Ja polecę na dół i zajmę się nimi, a pan niech leci na skałę.

- Zabijesz się. � odpowiedział Evros.

- Powstrzymanie tych magów jest ważniejsze od wszystkiego, od mojego życia również.

I w tym momencie rzucił się na dół.

- Nie!!!

- Niech pan leci! � rzucił na odchodnym i spadł w ciemnš czelu�ć drzew.

Evros widział jak strzały przecinały jego skórę i cięły jš, ale nie mógł już nic zrobić. Zasłonił się skrzydłami i ruszył na skałę. Znajdowała się niecałe trzydzie�ci metrów przed nim. Czuł pociski ludzi odbijajšce się od błon i piór jego skrzydeł, ale wcišż uparcie podšżał dalej. Po jakich� pięciu sekundach takiego lotu, błyskawicznie rozchylił je, obrócił się o trzysta sze�ćdziesišt stopni wokół własnej osi i podniósł głowę.

Trzech Hyldeńskich magów znajdowało się jakie� pięć metrów przed nim. Evros widział ich skupione twarze i podniesione do góry blade ręce. Stali wzdłuż skały nie�wiadomi czekajšcego ich przeznaczenia. Generał natychmiast wycišgnšł miecz i przeleciał ostatni kawałek drogi, chowajšc się nad skałš. Teraz ludzie nie mogli mu już nic zrobić.

Rozwinšł skrzydła zamierzajšc osišgnšć pełnš szybko�ć i �cišć ich głowy jednym szybkim cięciem. Obrócił się, wykonał zamach a twarze przeciwników wcišż pozostały niewzruszone i....



I wtedy, w o�lepiajšcym błysku, przypomniał mu się znów moment, w którym po raz pierwszy usłyszał głos Wyroczni. Stało się to tak nagle i niespodziewanie, że aż zamarł z wrażenia. Z doskonałš wyrazisto�ciš ponownie usłyszał w głowie Jego pierwsze słowa do niego:

- Evrosie Aglondorze...Pewnego dnia, będziesz musiał wypełnić swoje prawdziwe przeznaczenie,...ale wiedz, że nie będę mógł ci na to pozwolić...I gdy we wła�ciwym czasie przypomnisz sobie moje słowa...będzie już dla ciebie za pó�no.

I niemal w tej samej chwili ponownie odczuł ten sam lęk, którego do�wiadczył przy tamtym pierwszym spotkaniu. I nareszcie zrozumiał czym on był: to nie był jego lęk.

To był lęk Wyroczni.

To On się jego bał, a nie na odwrót. Bóg bał się jego prawdziwego przeznaczenia. Bo jeżeli uda mu się je wypełnić...wtedy stanie się z Nim co� strasznego.

Zrozumiał również dlaczego go odczuł: między Antycznymi mówiono, że podczas pierwszego spotkania z Wyroczniš, do�wiadczajš oni niejednokrotnie Jego własnych uczuć...ale tylko za pierwszym razem. Widocznie Evros do�wiadczył wtedy tego samego, ale w jaki� sposób udało mu się głębiej wniknšć w Jego my�li. I odczuć Jego lęk.

A więc Bóg bał tego kim może się stać Evros...ale o co Mu chodziło? Rzeczywi�cie przez całe swoje życie generał miał przeczucie, że co� go jeszcze czeka...co� ważnego. Ale co?

Te wszystkie my�li przeleciały mu przez głowę w jednej chwili i tak samo szybko znikły.



Gdy się ocknšł, zorientował się że wrażenie było tak silne, że przerwał wykonywanie zamachu. Lecz, w momencie, gdy zobaczył przed sobš ponownie skupione twarze Hyldenów, natychmiast uniósł miecz i po raz drugi wzišł zamach...

Ale w tej samej chwili oczy maga znajdujšcego się po�rodku otworzyły się.

- Agh barukh rathordham! � krzyknšł Hylden wymawiajšc ostatnie słowa zaklęcia, które objęło swym działaniem całe Nosgoth.



Stojšcy na dziedzińcu Cytadeli Antycznych Moebius, wpatrujšc się na wschód, w pewnej chwili odczuł dalekie echo potężnego wstrzšsu...co� co zmieni oblicze tego �wiata na zawsze.

- Czy to się wła�nie stało, Panie?

- Tak. � odpowiedział Bóg. � Stało się co się miało stać.

- Czy jeste� pewien, Panie, że dobrze robimy? To wielkie ryzyko...

- Wykluczenie Antycznych z Koła Losu to cena, którš musimy ponie�ć. Ale nie martw się, Moebiusie...wkrótce mój plan zaowocuje. Następne godziny zadecydujš o wydarzeniach, które majš nastšpić dopiero za wiele tysišcleci. Ale jeżeli dobrze wykonasz swoje zadanie już dzi� możemy odmienić tę dalekš, przyszłš historię.



Postacie Hyldenów w jednej chwili rozbłysły niesamowitym �wiatłem, które o�lepiło Evrosa.

Nie zdšżył wykonać ciosu.

Gdyby kto� spojrzał w tamtym momencie na tš skałę, zobaczyłby olbrzymiš falę białego blasku, rozlewajšcš się od skały we wszystkie strony, na granice Lasu i poza nie.

Zepchnięci teraz na polanę Antyczni, walczyli już ostatkiem sił z napierajšcym zewszšd wrogiem, gdy nagle fala uderzeniowa pochłonęła ich wszystkich. Przez chwilę wydawało się, że całe Nosgoth znalazło się w kopule jasnego �wiatła, i że to �wiatło nigdy nie zga�nie, gdy nagle � gdy fala dosięgła najdalszych krańców krainy � znikła równie niespodzianie jak się pojawiła. Dotarła również do Moebiusa, jednak gdy go pochłonęła, gdy ten znalazł się w jej zasięgu, stał dalej tak samo jakby jej nie zauważył. Musiał tylko zasłonić oczy, żeby nie o�lepnšć. Również na Hyldenów fala nie podziałała � nadal nacierali na polanę, ale również musieli zasłonić oczy.

Pod straszliwym ciosem zaklęcia, Strażnicy zachwiali się, ale resztkami sił utrzymali się na nogach. Ani jeden nie pu�cił ręki drugiego.

Wišzanie przetrwało.

Jednak Evros Aglondor, który znajdował się tuż przy �ródle fali, poczuł taki ból jakby miał go rozerwać na strzępy. Każda ko�ć, każdy mięsień, każde �cięgno promieniowało straszliwym bólem, który promieniował na inne czę�ci ciała nakładajšc się na pozostałe ogniska cierpienia, tworzšc niesamowicie długš agonię. Fala wyrzuciła go ze skały, i spadał teraz na dół, a czas ten wydawał mu się wieczno�ciš. Próbujšc w rozpaczliwym wysiłku, ruszyć skrzydłami, napišł mię�nie co jeszcze bardziej spotęgowało ból. Udało mu się unie�ć je i kilka razy nimi zamachać, a cierpienie jakie przy tym czuł było tak straszliwe, że w pewnym momencie zapragnšł umrzeć. Jednak te kilka machnięć może nawet uratowało mu życie. Albowiem w następnej sekundzie poczuł łamišce się pod ciężarem jego ciała, ostre gałęzie drzew. Dzięki skrzydłom, na szczę�cie, siła upadku nie była tak duża jak mogła być. Drzewa pokaleczyły jego skórę i pióra, ale w końcu Evros przedostał się przez ich osłonę i przeorał długi kawałek ziemi zanim w końcu padł na trawę.

Leżał tam twarzš zwróconš w niebo przez jaki� czas, a ból powoli mijał. Po jakich� pięciu minutach poczuł, że może poruszać rękami, nogami i skrzydłami. Był jednak cały zdrętwiały, dlatego odczekał jeszcze chwilę zanim ból ustanie zupełnie. Gdy uznał, że już wystarczy tego leżenia, odważył się wstać. Jego ciało zaprotestowało seriš krótkich skurczy, ale w końcu stanšł na nogach.

Czuł się jako� dziwnie, inaczej niż zawsze. Był bardziej...jakby drapieżny. Spojrzał na swoje ręce i ze zgrozš ujrzał, że przybrały jasnobłękitny kolor, � bardzo podobny do skóry Hyldenów � ale nie taki blady. I wtedy u�wiadomił sobie, że jego kły znacznie się zwiększyły. Gdy dotknšł ich palcem, przekonał się, że sš tak ostre, że z łatwo�ciš przecinajš skórę. Jęknšł cicho, bo rozkrwawił sobie przez to palec. Gdy spojrzał na niego, zobaczył wypływajšcš krew...i nagle odczuł nowe wrażenie: głód. Poczuł zapach �wieżej krwi, a gdy patrzył na niš jedyne o czym marzył to napicie się jej...

�To przecież ohydne� � my�lał. A jednak wrażenie było tak silne, że w końcu nie umiejšc się dłużej powstrzymać, wsadził palec do ust. I zaczšł pić. Krew z jego ciała wydała mu się najwspanialszym trunkiem jaki kiedykolwiek pił. Wysysał jej coraz więcej z małej rany na palcu, aż w końcu pomy�lał, że to jest zbyt wstrętne. Zastanawiał się, co by było gdyby go kto� zobaczył: ssajšcego własny, krwawišcy palec generała Antycznych. Fu...

W końcu rozejrzał się dookoła. Wcišż jeszcze nie mógł pozbyć się szoku po zobaczeniu swojego nowego ciała. Był teraz bardzo podobny do Hyldenów, ale na szczę�cie jego psychika pozostała taka sama. Zrozumiał, że to zaklęcie tak go odmieniło. Czy to możliwe, że cała jego rasa odbyła tę przemianę? A jeżeli tak, to co chcieli przez to osišgnšć Hyldeni? Evros miał teraz apetyt na krew, na nic innego...był strasznie głodny, czuł się tak jakby nic jeszcze w życiu nie jadł. A przecież dobrze pamiętał, że zjadł krótki posiłek przez atakiem Hyldenów na polanę...

Polana! Filary! Zaklęcie! W jednej chwili przypomniał sobie o tym. Jeżeli jego wojska tam walczyły i to zaklęcie zadziałało na nich tak samo jak na niego...to mógł już być niemal pewien, że Strażnicy nie żyjš. Musi tam i�ć, musi sprawdzić co się dzieje. Mimo wszystko nie zamierzał teraz zajmować się swoim zdeformowanym ciałem. Teraz musiał zrobić jedno: uratować co się da z Filarów. Na poradzenie sobie z efektami Hyldeńskiego zaklęcia przyjdzie czas pó�niej.

Spróbował poszybować, ale jego skrzydła były jeszcze zbyt odrętwiałe. Musiał więc i�ć...był straszliwie głodny, w dodatku osłabiony po zaklęciu trzech magów i obolały po upadku. Ale zrobił krok. A potem drugi. Zataczajšc się jak pijany, powlekł się na północ. I wtedy nagle usłyszał okrzyki:

- Hej! Spadł gdzie� tam! Szybko! Chod�cie, może zdšżymy go zabić, zanim ucieknie!

Głosy niewštpliwie należały do ludzi. Usłyszał pospieszne kroki zbliżajšce się w jego stronę. Wiele kroków. Bardzo wiele. Najwyra�niej cała kasta spod skały ruszyła na polowanie. Evros był zdecydowanie zbyt słaby, żeby walczyć. Musiał się gdzie� ukryć...ale gdzie? Ludzi było bardzo wiele, z pewno�ciš go zauważš. Rozpaczliwie szukajšc kryjówki zobaczył nagle, że stoi pod wysokim drzewem. Na szczęcie nie ucierpiało ono przez jego upadek, toteż zachowało wiele gałęzi. A więc miało też dużo li�ci.

A li�cie były doskonałš osłonš.

Wytężajšc wszystkie siły, Evros skoczył i uczepił się, jednej z grubszych. Czujšc jak jego ciało protestuje przy każdym ruchu, wcišgnšł się na niš i skoczył na następnš. W końcu stanšł na dwóch gałęziach jednocze�nie, skryty w�ród li�ci. Dyszał ciężko po tych skokach, ale jako� się utrzymywał.

W końcu zobaczył nadcišgajšcy oddział ludzi. Było ich ze dwudziestu, wszyscy przeszukiwali teren wokół miejsca jego upadku. Ubrani byli w szare łachmany, bo byli bardzo prymitywnym ludem i nie umieli szyć pięknych szat, jakie nosili Antyczni i Hyldeni. Większo�ć miała ciemne włosy, blondynów było mało. Jednak Evros ze zdumieniem zobaczył, że sš też w�ród nich kobiety. Generał nie znał ludzi i dotychczas my�lał, że nie biorš oni kobiet na polowania. A jednak....

Jednemu udało się znale�ć miejsce jego upadku. Spojrzał w górę na powyłamywane gałęzie i przywołał tam resztę.

- Tu spadł, bez wštpienia � powiedział. � Czyżby uciekł?

- Może poleciał w górę? - podsunęła jaka� kobieta, podnoszšc głowę. Kryjówka Evrosa znajdowała się tuż nad miejscem jego upadku, toteż gdyby ujrzała drzewo, na którym był, to istniało duże prawdopodobieństwo, że go zobaczy. Wstrzymujšc oddech spojrzał na twarz kobiety.

- Nie � odparł ten, który znalazł �lad upadku, a jej głowa zatrzymała się w pół drogi. � Jest zbyt słaby po zaklęciu, obolały po upadku i głodny � kontynuował, jakby czytajšc w my�lach Evrosa.

- Więc co robimy? � odparła kobieta, opuszczajšc głowę. � Szukamy dalej?

- Tak. Z pewno�ciš idzie na polanę, toteż idziemy na północ. Jak my�licie, czy Hyldeni nas wynagrodzš?

- Na pewno � powiedział jaki� nowy głos. � Przecież to my powstrzymali�my tego Antycznego przed dotarciem na czas do magów, to my zestrzelili�my jego dwóch kamratów. Gdyby nie my może klštwa nigdy nie zostałaby rzucona i Hyldeni nie dokonaliby zemsty.

Głosy oddaliły się.

Zemsty? A więc to chcieli osišgnšć Hyldeni? Zem�cić się? Przemienili jego szlachetnš rasę w krwiopijców z powodu zemsty? Ogarnęła go niesamowita w�ciekło�ć. Jego wspaniały ród...gatunek, który miał przetrwać wieki...teraz został przemieniony w bezmy�lnych łowców krwi...my�liwych o szpetnym wyglšdzie. I to wszystko w imię zemsty!!! Nienawi�ć jakš czuł do Hyldenów wzrosła jeszcze bardziej, bardziej niż kiedykolwiek. Ale jednocze�nie pojawiło się poczucie winy. Mógł ich powstrzymać...był na tej skale, byli w zasięgu jego miecza. Ale ta wizja...ta wizja z przeszło�ci, której doznał zatrzymała go.

A ta sekunda zdecydowała o wszystkim. Zastanawiał się, jaki udział w tym miała Wyrocznia. To wspomnienie...zostało w jaki� sposób zakodowane w jego głowie, i przebudziło się bez jego woli. Na czyj� rozkaz. Czy to możliwe, aby Wyrocznia kontrolował jego wspomnienia? Czy ta wizja służyła wła�nie temu, aby się zawahał, aby nie dokończył ciosu? Evros nie znał odpowiedzi na te pytania i na razie porzucił te smętne rozmy�lania. Teraz liczyło się tylko to czy przetrwali Strażnicy. Nie miał wielkiej nadziei...ale musiał przynajmniej spróbować.

Gdy uznał, że głosy ludzi oddaliły się na wystarczajšcš odległo�ć, zeskoczył z drzewa i zaczšł się przemykać od jednego krzaka do drugiego, wytrwale dšżšc na północ. Ponieważ w czasie bitwy znacznie oddalił się od polany, droga powrotna kosztowała go wiele wysiłku. Kilka razy natykał się na oddziały ludzi, więc po prostu przeczekiwał aż przejdš, w jakich� krzakach albo na drzewach. Niedaleko miejsca jego upadku natknšł się na ciało Tirela. Było przeszyte wieloma strzałami, wokół walały się trupy ludzi. Ten Antyczny po�więcił się dla niego...w jednej chwili cała w�ciekło�ć jakš czuł do niego Evros, minęła, a pojawiło się za to współczucie...i wdzięczno�ć. Niestety był w zbyt niebezpiecznej sytuacji, gdyby nie to pochował by godnie przyjaciela. Jego poczucie winy wzrosło jeszcze, gdy u�wiadomił sobie, że ten chłopak po�więcił się dla niego...na marne.

Evros niewiele potem zapamiętał z tego �marszu rozpaczy� bo był tak �miertelnie zmęczony, że nie miał siły my�leć. Wiedział tylko, że musi i�ć dalej i dalej...na północ. W końcu posunšł się na tyle daleko, że usłyszał odgłosy bitwy. No tak...Hyldeni walczyli na polanie, a ludzie �cigali niedobitków po lesie. Ale to przynajmniej oznaczało, że chociaż czę�ć jego współbraci ocalała...musiał się tam dostać. Był straszliwie zmęczony, zataczał się jakby szedł po wielokilometrowym marszu, a jednak brnšł dalej. Pomy�lał, że może kiedy� napiszš pie�ń o tym jak przeklęty Antyczny przedzierał się przez Las Pięciu Bitew, pełen ludzi, dšżšc na polanę, aby wesprzeć współbraci...jeżeli w ogóle jeszcze będš w Nosgoth �piewane kiedykolwiek pie�ni.

W pewnej chwili, ujrzał przed sobš znajome krzaki, które znaczyły granicę polany, a za nimi samš łškę i Filary. Spojrzał w niebo...i zamarł. Zobaczył bowiem, chmurę bladych Hyldenów, która wisiała nad polanš. A na polanie...wiele, bardzo wiele trupów jego ziomków. Ale nie takich jakie znał. Oszpeconych klštwš Hyldenów. Ich twarze przypominały twarze dzikich drapieżników, skrzydła pozostały nienaruszone, pazury ich znacznie się powiększyły, podobnie jak kły. Skóra zmieniła barwę, teraz każdy z nich miał inny jej kolor. On, na szczę�cie, zachował kolor jasnobłękitny, niewiele różnišcy się od poprzedniego. Wzdrygnšł się, gdy u�wiadomił sobie, że wyglšda teraz podobnie jak oni.

Hyldeni otaczali polanę �ci�niętym kołem, a obrońców pozostała garstka. Evros wszedł na łškę, przeszedł między drzewami i zobaczył, że prawie wszyscy obrońcy to wojownicy jego III Skrzydła. Otaczali szczelnym kordonem Filary Nosgoth...a na podwyższeniu nadal stali Strażnicy i wcišż wymawiali słowa inkantacji.

Evrosa ogarnšł tak niepohamowany gniew jak jeszcze nigdy dotšd. To oni po�więcajš za nich życie...ich rasa zostaje przeklęta...ginie trzy czwarte całej Armii...a oni sobie stojš!!! Nie zwracajšc uwagi na nic, na bitwę, na to, że zakrwawiony Janos wzywał go po imieniu przebywajšc w samym �rodku bitwy, na trupy swych współbraci walajšce się po polanie...nie zważajšc na nic zaczšł i�ć prosto pod Filary.

Pałał wręcz niesamowitym gniewem. Chciał ich zdeptać, zgnie�ć, zmiażdżyć, rozerwać to przeklęte Wišzanie...stanšł przed schodkami prowadzšcymi na podwyższenie i krzyknšł tak dono�nie, że Hyldeni na chwilę przestali walczyć:

- Niech was szlag!!! Wymówcie to cholerne zaklęcie bo oni nas tu pozabijajš!!!

Jakby ten okrzyk dopiero zbudził ich, Strażnicy drgnęli, a Strażnik Równowagi otworzył oczy. W tym samym momencie Hyldeni rzucili się wręcz na Filary, chcšc ze wszelkš cenę przedostać się przez kordon obronny III Skrzydła.

- Aila manasa paravare! � krzyknšł Strażnik Równowagi.

W cišgu jednej chwili niebo pociemniało, zrobiło się czarne jak smoła. Przez Strażników przebiegła �wietlista linia. Następnie oddzieliła się od nich i wniknęła do Filarów i pomiędzy nie. Filary rozbłysły, pomiędzy nimi zaczęły iskrzyć jasne linie. W końcu z tych wszystkich linii, powstała jedna, która uniosła się na szczyty kolumn. W jednej chwili znikła, a ze szczytów wystrzeliły �wietliste smugi, które następnie połšczyły się w jednš białš kulę. Ta kula natychmiast, jakby nie chcšc tracić ani chwili uniosła się do nieba i rozbłysła o�lepiajšcym blaskiem. W miejscu, w którym była przed chwilš, na czarnej �cianie nieba...ukazał się jeszcze czarniejszy wir. Rósł on z każdš chwilš, prowadzšc do bezdennej nico�ci za nim.

I wtedy stało się co� dziwnego. Hyldeni otaczajšcy polanę zaczęli być wcišgani do wiru, jakby potężna wichura ich tam gnała. A jednak Evros nic nie czuł i widział, że jego pobratymcy również nic nie czuli bo wisieli zakrwawieni w powietrzu i patrzyli na to widowisko. W pewnej chwili z wiru wystrzeliły �wietliste smugi, które z zawrotnš prędko�ciš poszybowały we wszystkie strony. W cišgu kilku następnych minut wszyscy Hyldeni z pola bitwy, cała ich niezwyciężona armia znikła w czelu�ciach wiru z przera�liwym wrzaskiem. Tysišce smug �wiatła, gdy powracało, niosło z sobš po jednym Hyldenie. Większo�ć poleciała na południowy-wschód, bo tam mie�ciły się główne siedziby nieprzyjaciół. Na końcu każdego promienia wisiał bezradnie przerażony Hylden.

Było ich tysišce.

Widowisko trwało przez kilkana�cie minut. W końcu, gdy wszystkie smugi wróciły, wir zaczšł się zmniejszać. Przerażajšca otchłań prowadzšca do �wiata Demonów, w końcu zamknęła się, a niebo zaczęło ja�nieć.

Gdy wszystko dobiegło końca, �wietlista kula, jakby powtarzajšc w odwrotnš stronę to co wcze�niej zrobiła, ponownie rozbłysła na niebie, zleciała na dół i wniknęła w postaci jasnych smug do Filarów. Kolumny znowu rozbłysły i umilkły.

Dopiero wtedy, Evros rozejrzał się w szoku. Niebo znowu było jasne. Polana, skšpana w blasku słońca, była wypełniona wręcz po brzegi oszpeconymi przez klštwę trupami Antycznych. III Skrzydło zleciało na ziemię. Wielu wojowników padło prosto na trawę, płaczšc. Janos podleciał prosto do Evrosa.

- Udało się � powiedział zmęczony. � pokonali�my ich...Wojna skończona, Evrosie.

- Nie tak to miało wyglšdać... � odparł generał. � To miał być dzień naszej chwały...a nie rozpaczy.

Spojrzał w twarz Janosa i zobaczył, że nie zmieniła się specjalnie. Cały czas miała ten dobrotliwy wyraz przyja�ni...Jego skóra zachowała nawet ten sam kolor.

- Wiesz � powiedział Evros, silšc się na u�miech � �wietnie wyglšdasz. Nic się nie zmieniłe�.

- Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o tobie.

- Tak wiem...ale cóż możemy poradzić. Teraz trzeba odbudować to co stracili�my...

I wtedy, zupełnie niespodzianie usłyszeli Głos. Głos, który dobrze znali...

Wyrocznia �miała się.

- Głupcy! � powiedział w końcu Bóg. � To pyrrusowe zwycięstwo! Nie osišgnęli�cie nic! Nie jeste�cie już Antycznymi...jeste�cie wampirami! Nie�miertelnš, bezpłodnš rasš, która musi pić krew innych istot, aby przeżyć! Przeklinam was, upadli! Zostali�cie wykluczeni z Koła Losu, wasze życie jakie dotychczas znali�cie skończyło się!

Wszyscy w jednej chwili padli na kolana. Nawet Janos i Evros.

- Co znaczš Twoje słowa, Wyrocznio? � zapytał Janos.

- Co znaczš?! � zapytała zaskoczona Wyrocznia. � Powiem wam...Powiem wam teraz co tak naprawdę się stało. A wy słuchajcie mnie uważnie bo to co teraz usłyszycie zadecyduje o dalszych losach waszego gatunku.


Post został pochwalony 0 razy
...
Zobacz profil autora  
Powrót do góry
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna » walki między klanami
Wyświetl posty z ostatnich:   
 
 
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:  

Strona 1 z 1


Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Theme created OMI of Kyomii Designs for BRIX-CENTRAL.tk.